
W pędzie nocy (opowiadanie)
Droga wije się przed nami jak czarny wąż, połyskujący w świetle reflektorów. Silnik mruczy cicho, a ja, Anna, prowadzę samochód jedną ręką, drugą trzymając na kierownicy życia – na udzie Mary. Siedzi obok mnie, drobna, nieśmiała, otulona futrzanym płaszczem, który zsunął się nieco z jej ramion, odsłaniając dekolt obszyty atłasem. Jej skóra w blasku księżyca wydaje się niemal porcelanowa, a ja czuję, jak moje ciało reaguje na sam jej widok – pierś unosi się szybciej, oddech staje się płytki, a w dole brzucha rozlewa się gorąco, które nie daje mi spokoju.
Mary trajkocze bez końca. Opowiada jakiś żart o kelnerze i zupie, jej głos jest lekki, melodyjny, ale podszyty nutą nerwowości. Wiem, że to jej sposób na radzenie sobie z tym, co się między nami dzieje. Siedzi sztywno, jakby chciała udawać, że nic się nie zmieniło, że moje palce nie suną powoli w górę jej uda, pod fałdy sukni, tam, gdzie skóra jest ciepła i miękka jak aksamit. „Jeszcze trochę, jeszcze mała chwilka, a nie będziesz już mogła tak gadać” – myślę, a kącik moich ust unosi się w lekkim, niemal drapieżnym uśmiechu.
– I wtedy on mówi: „Proszę pani, to nie mucha, to rodzynka!” – kończy Mary, śmiejąc się krótko, ale jej śmiech urywa się, gdy moje palce docierają do krawędzi jej bielizny. Czuję, jak jej ciało drgnęło, jak napięła się przez moment, zanim rozluźniła się pod moim dotykiem. Przesuwam dłoń dalej, delikatnie, ale zdecydowanie, a materiał jej majtek jest już wilgotny – dowód na to, że pożądanie, które w niej tliło się od dawna, teraz płonie jasnym ogniem.
– Anna… – szepcze, a jej głos drży, już nie tak pewny, nie tak rozgadany. Patrzy na mnie tymi wielkimi, ciemnymi oczami, w których widzę mieszankę wstydu i głodu. Jej usta, pełne i różowe, rozchylają się lekko, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale moje palce znajdują drogę pod koronkę, a ona tylko wciąga powietrze przez zęby.
Jej skóra jest gorąca, gładka, a ja czuję, jak mięśnie jej ud napinają się pod moją dłonią. Rozsuwa nogi szerzej, niemal bezwiednie, zapraszając mnie głębiej. Moje palce ślizgają się po jej wilgoci, badają każdy zakamarek, a ona unosi biodra, jakby chciała mnie pochłonąć. Jest taka miękka, taka podatna – a ja, czując to, sama tracę oddech. Moje ciało reaguje na nią jak na narkotyk: sutki twardnieją pod cienką tkaniną mojej sukni, a między moimi udami rozlewa się wilgoć tak intensywna, że niemal czuję, jak przesiąka przez materiał.
Droga przed nami znika w ciemności, ale ja ledwo zauważam mijane drzewa, ledwo słyszę szum opon na asfalcie. Świat zwęża się do jej ciała, do jej oddechu, który przyspiesza, do jej cichych westchnień, które przebijają się przez resztki jej żartobliwego monologu. „Jeszcze trochę” – powtarzam w myślach, a moje palce znajdują ten jeden punkt, ten guziczek rozkoszy, który sprawia, że jej plecy wyginają się w łuk, a głowa opada na zagłówek siedzenia.
– O Boże… – wyrywa się z jej ust, już nie żart, nie dowcip, tylko czyste, pierwotne pragnienie. Przesuwam palce szybciej, mocniej, czując, jak jej ciało pulsuje pod moim dotykiem, jak drży, jak poddaje się fali, która narasta w niej z każdą sekundą. Jej dłonie zaciskają się na krawędzi siedzenia, paznokcie wbijają się w skórę, a ja widzę, jak jej piersi unoszą się gwałtownie pod atłasem sukni, jak sutki rysują się pod materiałem, jakby chciały przebić tkaninę.
I wtedy to się dzieje. Mary pręży się pod moimi palcami, jej biodra unoszą się jeszcze wyżej, a z jej gardła wyrywa się długi, przeciągły jęk – dźwięk tak pełen rozkoszy, że przeszywa mnie na wskroś. Czuję, jak jej mięśnie zaciskają się wokół moich palców, jak fala orgazmu przetacza się przez nią, zostawiając ją drżącą, bezbronną, piękną. Jej skóra lśni od potu, a sukienka, zsunięta na biodrach, odsłania jeszcze więcej – blade uda, linię brzucha, wilgotny ślad na materiale, który zdradza, jak bardzo jej ciało mnie pragnęło.
To zaraźliwe. Nie dotykam siebie, nie muszę – samo patrzenie na nią, samo czucie jej pod moimi palcami wystarczy, by moje ciało eksplodowało. Fala gorąca rozlewa się po mnie jak lawa, od piersi aż po koniuszki palców u nóg. Moje uda zaciskają się instynktownie, a ja wydaję z siebie cichy, zdławiony jęk, czując, jak wilgoć spływa po mojej skórze, jak moje wnętrze pulsuje w rytmie jej oddechu. Nie mogę złapać tchu, nie mogę myśleć – jest tylko ona, tylko ten moment, tylko ta rozkosz, która łączy nas w jadącym samochodzie, jakby świat poza nami przestał istnieć.
Mary opada na siedzenie, dysząc ciężko, a jej dłoń znajduje moją, wciąż spoczywającą między jej udami. Splata nasze palce, jej skóra jest gorąca, lepka, a ja czuję, że moje serce bije tak mocno, że mogłoby rozsadzić mi klatkę piersiową. Patrzy na mnie, a w jej oczach widzę coś nowego – nieśmiałość ustąpiła miejsca pewności, pragnieniu, miłości.
– To… to było… – zaczyna, ale nie kończy, tylko uśmiecha się słabo, wciąż rozdygotana. Ja też się uśmiecham, przesuwając kciukiem po jej dłoni.
– Wiem – mówię cicho, a mój głos jest zachrypnięty od emocji. Samochód sunie dalej w noc, a my siedzimy w milczeniu, otoczone zapachem pożądania, ciepłem naszych ciał i świadomością, że to dopiero początek.
Bo droga przed nami jest długa, a ja już wiem, że chcę odkrywać ją całą – cal po calu, oddech po oddechu, aż do kolejnego wybuchu rozkoszy.
(AI)
